piątek, 19 maja 2017


Rozwiń skrzydła


Bieganie zmieniło i nadal zmienia moje życie.  Jestem uzależniona od aktywności fizycznej. To daje mi niepowtarzalą siłę w pokonywaniu codziennych trudności.


Zauważyłam też pewną zależność, że jeśli biegam, ćwiczę lub tańczę regularnie mój poziom zadowolenia z życia i tego co mnie otacza jest zdecydowanie wyższy niż wtedy, gdy mam przerwę. Oczywiście to zasługa dotlenienia organizmu i endorfin jakie wytwarzają się przy aktywności fizycznej. To chyba najlepszy antydepresant-ruch na świeżym powietrzu.

A potem koło się nakręca bo starasz się być ciut lepsza niż na poprzednim treningu, przebiec troszkę więcej niż ostatnio…zaczynasz zdrowo się odżywiać bo wiesz, że to wpływa nie tylko korzystnie na twoją figurę i cerę ale również na kondycję a co za tym idzie na wyniki. I tak nim się obejrzysz wyglądasz lepiej, czujesz się świetnie a twoje wyniki sportowe są zdecydowanie lepsze niż np rok temu.

Równo rok temu wystartowałam w swoim pierwszym półmaratonie. Od tego czasu moja mentalność i samodyscyplina zupełnie się zmieniły. Nauczyłam się tak żąglować czasem by przynajmniej raz w tygodniu pobiegać 10 km. Wiem rownież, że umiem walczyć ze swoimi słabościami i ze zmęczeniem  i niezależnie od tego jakie wyznanie przede mną stoi dam radę mu sprostać.Moja pewność siebie wzrosła, i mam dowód w postaci pokonania 21,5 km że ograniczenia są tylko w głowie. Kiedyś nie wyobrażałam sobie przebiec 5 km teraz ukończyłam swój trzeci półmaraton w życiu i szykuję się do Nordic Race …co jeszcze jakiś czas temu było dla mnie nie do pomyślenia.

Mój apetyt na nowe wyzwania rośnie.
Kocham to uczucie,  kiedy mimo totalnego zmęczenia zbierasz się w garść i finiszujesz na mecie ile tylko masz sił uśmiechając się ze szczęścia , że właśnie znowu udało mi się!




Dopiero rozwijam swoje skrzydła…



czwartek, 30 marca 2017


 

Siła jest kobietą...



Tak tak Siła jest zdecydowanie Kobietą...i nie muszę tu chyba przesadnie udowadniać tej tezy.
Każda z nas doskonale wie, że jeśli przychodzi pewna konieczność budzi sie w nas niespotykana wczesniej siła. Możemy znieść więcej, wytrzymać więcej i stać nas na więcej.

Słaba płeć odnosi się moim zdaniem tylko do naszej fizyczności…ale również z tym bym mogła polemizować.

 Na swojej drodze zawsze spotykałam silne kobiety, nawet jeśli ta siła była poczatkowo ukryta. Często wystarczy mały impuls, inspiracja i zaczynamy widzieć nowe możliwości, nową moc w sobie. Często uaktywnia sie ona w sytuacjach podbramkowych i trudnych.
Wymagających błyskawicznego działania. Czasem pod wpływem inspiracji drugą osobą, wydarzeniem badź po prostu z wewnętrznej potrzeby.

 Wielokrotnie tego doświadczyłam, i gdy wydawało mi się, że pewne zdarzenia mnie przygniotą i nie dam rady ..zawsze mała iskerka we wnątrz mnie krzyczała ‘’dasz radę , wstawaj !’’.
I dałam radę. I dopóki w to wierzę wiem, że stać mnie na dużo więcej niż mi się wydaje.

Wierzę, że drzemie we mnie jeszcze nieodkryta do końca moc, która powoli się przebudza.

Moc zarówno psychiczna , jak i fizyczna. Nie chcę podążać za stereotypem słabej, bezbronnej kobiety, skazanej na łaskę (badz niełaskę) innych. Uważam, że silne kobiety są niezwykle pociągające i sexy. Mnie niezwykle inspirują do ciągłej zmiani i pracy nad sobą.

Ostatnio postanowiłam spełnić swoje małe marzenie, które jeszcze rok temu wydawało mi się kompletnie nierealne.  Zapisałam sięna bieg OCR , czyli  w skrócie mówiąc czołganie się w błocie, wspinanie po scianach i linach i przetaczanie opon..heheh tak tak mam zamiar cieszyć sie jak dziecko, które im bardziej jest umorusane tym jest bardziej szczęśliwe (tu wrzucam link do edycji sprzed roku  Nordic race 2016)

Czy się boję …jasne, że tak i to bardzo!

Czy dam radę...oczywiście, że dam, nawet jeśli ukończenie zajmie mi dużo więcej czasu niż innym



Poza tym nie będę  sama.
Razem z cudownymi dziewczynami postanowilysmy na tym wlasnie biegu udowodnic sobie, ze jestesmy silne i mamy moc pokonywania naszych slabosci- tylko musimy ja jeszcze odkryc J

Nasza grupa nazywa sie ‘’Hidden power’’ –czyli ‘’Ukryta Moc’’-i jestem pewna ze po tych zawodach wrocimy zupelnie odmienione, pewniejsze siebie i szczesliwsze. A ze moze nie bedziemy wygladac jak modelki z pierwszych stron gazet i ze nasze ciala beda pene fioletowych siniakow i zadrapan…coz jakos to przezyjemy J
Trzymajcie kciuki bo beda nam baaaaardzo potrzebne J

wtorek, 14 marca 2017


Panta Rhei.....


Odkąd pamietam zawsze uwielbiałam  patrzeć na morze. Jest w nim coś mistycznego.
Szum fal zawsze nastraja mnie pozytywnie i refleksyjnie. Pozwala mi uporządkować myśli, zdystansować się i poczuć się na swoim miejscu. Czasem potrzebuję takiego zatrzymania.
Czasem jest to dość trudne bo staram się być szczera ze sobą i nie wszytkie moje refleksje kipią optymizmem. Ale jest to mi niezwykle potrzebne. Łatwiej potem jest mi ruszyć, bo wiem czego potrzebuję i co chcę zmienić. Taka chwila refleksji pokazuje mi co w moim życiu nadal uwiera, a gdzie już udało mi sie pewne rzeczy uporządkować.

To, że wystarczy mi ok 30 min by zobaczyć morski bezkres jest dla mnie wielkim bonusem od życia i bardzo to doceniam. Kontakt z natura jest mi potrzebny jak tlen. Uspokaja mnie i uczy dystansu do pędu, któremu często ulegam.
Odcinam się od gonitwy za rzekomym szczęściem, którego nawet nie umiem nazwać. Nie chcę ciągle żyć w poczuciu, że czekam na coś cudownego, niezwykłego, magicznego. Chcę żyć w przekonaniu, że wszystko co najlepsze dzieje się tu i teraz.
Chcę uczynić moją rzeczywistość niezwykłą w swojej prostocie i w umiejętności dostrzegania szczęścia w małych rzeczach. W dniu dzisiejszym.
Ktoś kiedyś powiedział,  że szczęścia można się nauczyć…ja chcę się właśnie o tym przekonać.

Wszystko przemija...czas pędzi niewyobrażalnie szybko, mijają godziny, dni...i nim sie obejrzymy nasza rzeczywistość jest już inna niż rok temu. Ja widzę to dość wyraźnie.
Często zmian nie odczuwamy ...widzimy je dopiero po czasie. Mamy może swiadomość, że coś się zmienia, ale do końca nie mamy pojęcia, gdzie nas to doprowadzi.
Jest to taka trochę podróż w nieznane, ekscytująca i trochę nieprzewidywalna . I chyba jak przed każda podrożą czuje się niepokój, a może i strach.
Od jakiegoś już czasu wychodzę z założenia, że warto się przemóc by czegoś doświadczyć niż potem żałować, że nie miałam odwagi by spróbować.
Chcę jak Edith Piaf móc powiedzieć " nie, niczego nie żałuje! "

Ostatnio przypomniałam sobie w jakim miejscu byłam równo rok temu.
Jak się czułam zarówno fizycznie jak i psychicznie. Jakie miałam plany, obawy a co mnie wprost paraliżowało i bałam się to zmienić. Rok temu postanowiłam, że przebiegnę swój pierwszy półmaraton w życiu…wydawało mi sie to praktycznie niemożliwe.
Dziś przygotowuję się już do trzeciego półmaratonu. I wiem, że dam radę. I takich przykładów mam kilka. To daje moc.
Jestem zupełnie inną kobietą niż rok temu, mam dużo śmielsze marzenia i więcej przekonania, że mi się uda. A to dopiero początek. Przestałam bać się marzyc, co nie oznacza że się nie boję.
I to chyba jest moje największe osiągniecie 😉.

Panta rehei….czyli wszystko płynie, a każda fala przynosi ze sobą zawsze coś nowego i coś zabiera.  Akceptacja tego stanu rzeczy jest niezwykle pomocna w dążeniu do poczucia szczęścia.


piątek, 27 stycznia 2017



Tu i teraz...i

Paradoksalnie uważne i świadome życie ''tu i teraz'' jest chyba jedną z najtrudniejszych rzeczy z jaką przychodzi nam się zmierzyć. Żyjemy albo w przeszłości-rozpamiętując co się zdażyło kiedyś, albo w przyszłości-zastanawiając się co się wydarzy.
Tak trudno skupić się nam na obecnej chwili. Myśli krążą a nasz umysł ciągle cofa się do tego co bylo, bądź wyprzedza zdarzenia i wymyśla hipotetyczne sytuacje, które mogą się wydarzyć.
Ile razy to snułem plany i scenariusze co by było gdyby, bądź co będzie jak.... i praktycznie większość tych wyobrażeń nigdy się nie urzeczywistniła. Więc po co to robić?
Po co fundować sobie stres i strach, bo duża część naszych przewidywań ma niestety czarny odcień.
Po co tracić czas na bezsensowne analizy i czarnowidztwo zamiast po prostu dostrzegać obecną chwile.
Roosevelt świetnie podsumował strach mówiąc '' Nie mamy się czego bać z wyjątkiem strachu'' a Mark Twain dodał '' Od­wa­ga to pa­nowa­nie nad strachem, a nie brak strachu.''
Warto pamiętać te słowa, gdy się czegoś obawiamy. Ja je sobie często powtarzam w chwilach trudnych, gdy strach ściska mnie za gardło i tysiące czarnych myśli atakuje moją głowę. I prawda jest taka, że większość tych strachów jest tylko w mojej głowie.
Dlatego musimy odważnie podchodzić do życia, bo tylko od nas zależy jakie ono będzie.

Życie tu i teraz rozumiem jako bycie świadomym i uważnym w każdym zdarzeniu w którym uczestniczę. Zarówno pozytywnym jak i negatywnym.
Jeśli bawię się z synem to się z nim bawię na 100% a nie wybiegam myślami co będę robić jutro, bądź jak skończymy zabawę. Jeśli uczę się to skupiam się na tej czynności a nie a snuciu wakacyjnych planów, bądź analizy zeszłotygodniowej imprezy. Jeśli piję kawę to staram się poczuć ją każdym zmysłem, docenić jej aromat, smak, kolor i ciepło.
Taka uważność jest mega trudna, ale uczy nas doceniać to co mamy. I najważniejsze jest to,że można się jej nauczyć. Ostatnio dużą popularność zyskuje duńska filozofia szczęścia hygge. Jest ona na pierwszy rzut oka banalnie prosta...rób to co sprawia że jesteś szczęśliwy.
Tylko,czy my potrafimy być szczęśliwi? Cieszyć się chwilą szczęścia w 100%? Bez żadnego ''ale'', ''gdyby'' , ''jak''.....
I nie chodzi tu o to by od razu zmieniać swoje życie o 180 stopni, rzucać pracę i wyjechać na Hawaje. Podstawa poczucia szczęścia jest robienie sobie małych przyjemności, docenianie ich i praktykowanie swojego własnego rytuału szczęścia codziennie. Nie bez powodu Duńczycy są krajem w którym ilość kupowanych świec na osobę zdecydowanie przewyższa inne europejskie kraje. Ciepłe światło świecy buduje nastrój, poczucie bezpieczeństwa i relaksu. Wystarczy wieczorem przejść się po duńskiej ulicy, by dostrzec,że prawie w każdym oknie  pozapalane są świece.
Nawet nie miałam pojęcia jak kilka zapalonych świec, świeże kwiaty na stole i spokojna muzyka wieczorem mogą działać cuda na moje wewnętrzne samopoczucie. Kiedyś wieczorami brałam się za sprzątanie, pranie, bądź siedziałam bezmyślnie w internecie. Nie umiałam odpoczywać, nie umiałam się zatrzymać.Tego typu rytuały traktowałam jako stratę czasu i pieniędzy.
Odkąd zaczęłam bardziej świadomie podchodzić do chwil przeznaczonych tylko dla mnie odczuwam wyraźna zmianę w moim samopoczuciu. Potrzebowałam czasu by się tego nauczyć, by nauczyć sie ze każdy dzień jest wyjątkowy i doskonały by założyć najlepsza bieliznę bądź użyć super perfum.
Nie ma co czekać na specjalna okazje, bo często one nigdy nie nadchodzą.
Uczyńmy z naszego dnia święto. Czujmy się wyjątkowo, bo przecież każdy z nas jest wyjątkowy. Nauczmy się tego, bo jak mówi modelka w pewnej reklamie ''Jestesmy tego warte''.


Mistrzynią afirmacji jest Louis Hay, każdy może znaleźć na jej stronie swoje ulubione afirmacje i uczynić swój dzień choć trochę lepszym. Bo to przecież nasze myśli w dużej mierze odpowiadają za to jak podchodzimy do życia, problemów i innych ludzi.
Uczyńmy je pięknymi, świadomymi a na pewno to zaprocentuje.

Powodzenia, trzymam kciuki :)


wtorek, 10 stycznia 2017





Dziś postanowiłam poruszyć dość nietypowy temat bo temat pieniędzy...a tak naprawdę kontroli nad naszymi wydatkami.
Styczeń to czas przecen, obniżek, promocji.itd, itp...mogłabym długo wymieniać...tak czy inaczej to czas nieprzewidzianych wydatków, często robionych dość spontanicznie.
Nie zamierzam nikogo pouczać jak i dlaczego należy oszczędzać. Prawda jest taka, że sama długo miałam i często mam do tej pory problem z dopięciem domowego budżetu pod koniec miesiąca, a styczeń jest w tej kwestii chyba miesiącem najgorszym.
Jest początek miesiąca a ja praktycznie wydałam całą pensje na przecenione stroje sportowe, buty i torbę (i jeszcze pare innych drobiazów :). Oczywiście każdy zakup jest ´''uzasadniony'' i po prostu ''nie mogłam nie skorzystać z takiej promocji''. Znacie to? Ja niestety w czasie posezonowych wyprzedaży wpadam w tę pułapke
Fakt dzięki dużym przecenom mogłam sobie pozwolić na pare rzeczy, których bym za normalna cenę nie kupiła, ale prawda jest również taka, że dziś siedzę i zastanawiam się jak przeżyję do końca miesiąca :-)

wtorek, 3 stycznia 2017



Witajcie nowe możliwości..........


Kochani dla wielu z nas Nowy Rok to nowe postanowienia i cele...super tak trzymać, ale najważniejsze jest chyba, by każdego dnia stawiać sobie poprzeczki i starać się je realizować!
By kłaść się spać i budzić się z uśmiechem na twarzy z przekonaniem, że nadchodzący/ miniony dzień jest niepowtarzalny i pełen pozytywnych zdażeń. 
By w każdym człowieku umieć dojrzeć dobro. Uśmiech ma naprawdę niezwykłą moc i pomaga zjednywać sobie ludzi. Spróbuj.
Życzę sobie i Wam przede wszystkim konsekwencji, uporu i siły ale również dużo miłości i zrozumienia przede wszystkim dla siebie. Akceptujmy siebie, uczmy się na naszych porażkach i traktujmy je jak lekcje. 
Żyjmy tu i teraz.
Brzmi prosto i banalnie, ale paradoksalnie ciągle trudno jest nam zapomnieć o przeszłości.

Póki ciągniemy za sobą ''demony z przeszłości''nigdy nie uda nam się być tak naprawdę szczęśliwym. Zamknijmy te drzwi. I nauczmy się cieszyć trwającą chwilą.

Miniony rok był dla mnie zdecydowanie rokiem zmian. Musiałam mocno dojrzeć, od nowa pokochać siebie i chyba co najważniejsze nauczyć się ufać przede wszystkim sobie.
I choć bywało ciężko, dumna jestem, że dałam radę, że potrafiłam się podnieść i iść dalej.
Nauczyłam się słuchać siebie co było dla mnie bardzo trudne.

Jestem inną osobą niż byłam rok temu. Zdecydowanie silniejszą i bardziej świadomą.
Wielokrotnie pokonałam swoje słabości, ale i również popełniłam sporo błędów. 
Najważniejsze jest chyba to, że dążyłam i nadal dążę do tego by być spełnioną, wolną, szczęśliwą i pełną radości kobietą. 

Nowy Rok to nowe wyzwania, nowe inspiracje i nowe doświadczenia ...otwórzmy się na to co nas spotyka,  doceniajmy ludzi których spotykamy i czerpmy z życia ile tylko się da!

ściskam Was mocno! To będzie dobry rok! 

Karola



niedziela, 25 września 2016


Moja inspiracja....



Na wstępie od razu przepraszam, że dość długo mnie nie było, ale ostatnio sporo czasu spędzamy poza domem bez dostepu do internetu.

Pogoda jest jak narazie rewelacyjna, więc korzystamy ile się da...tym bardziej, że praktycznie za tydzień będę biec swój drugi połmaraton w życiu.
Tak wiec każdą chwilę, którą znajdę wykorzystuję na ćwiczenia niezależnie w jakich okolicznościach się znajduję.

Nie muszę pisać, że połączenie w miarę regularnych treningów, zabaw z synem, pracy zawodowej i ogarnięcia domu (aaa..z tym chyba wychodzi mi najgorzej)...bywa czasem, bardzo, bardzo trudne.

Tak więc czas dzielę miedzy pracę i lekkie treningi z synkiem na stadionie...i jestem dumna, że powoli miłość do sportu i do biegania kiełkuje w moim dziecku.

Jan ostatnio przebiegł sam 2,3 km podczas biegu dla dzieci Moserunden (był najmłodszym uczestnikiem)...widok mojego dziecka finiszującego na mecie wzruszł mnie do tego stopnia, że zapomniałam kompletnie o robieniu zdjęć. Tak więc wrzucam zdjęcie z oficjalnej strony tego wydarzenia...na którym jeśli dobrze sie przyjrzycie to zobaczycie mojego sporowca ..ok ok chyba tylko ja go widzę :)


Podczas tego biegu mogłam znowu sprawdzić się jako niezły motywator, bo bywały momenty, że Jaś miał juz dość i chciał zrezygnować. Ale nie poddał się !
Gdy widziałam z jaką pasją i radością dobiegał do mety nie mogłam dosłownie powstrzymać łez.
Duma rozpierała mnie tym bardziej, że wiem ile wysiłku to kosztowało mojego syna i że dał z siebie wszystko.

On nawet nie wie jak bardzo mnie zmotywował i jak cudowny przykład dał mi swoją postawą. Walczył do końca. Walczył z bólem, łzami i zmęczeniem.
A mimo to zdecydował się dokończyć ten bieg. To jest postawa wojownika.
Nie muszę pisać jaka radość była, gdy otrzymał swój pierwszy w życiu medal.
Zmęczenie zniknęło od razu. A satysfakcja z dokonanego czynu była niesamowita.
Myśle, że dla niego te 2,3 km były tak cieżkie jak dla mnie będzie przebiegnięcie niecałych 22 km podczas połmaratonu na początku pażdziernika.

Przyznam się szczerze, że nawet myśłam żeby zrezygnować, bo moje treningi ostatnio ograniczały się do biegania po stadionie maksymalnie 7km i to dość nieregularnie.

Ale postawa mojego dziecka mnie mega zainspirowała. Tak więc notorycznie po przedszkolu bierzemy rower, samochodziki i inne zabawki i meldujemy sie na stadionie.

Czas który tam spędzamy razem daje mi chyba więcej mocy niż wielokilometrowe wybiegania. Jestem pewna, że w momencie, gdy zabraknie mi sił i motywacji przypomnę sobie widok mojego dziecka dobiegającego do mety.
Dzieci uczą nas pasji i determinacji w dażeniu do celu. Obserwujmy je i czerpny z ich zachowań jak najwięcej nauki dla siebie.

Najprościej byłoby zrezygować ze startu tłumacząc się tym, że trudno mi pogodzić wszystkie obowiązki z treningiem…jednak postanowiłam zawalczyć.
Nie poddać się i zmierzyć się ze swoimi slabościami na trasie.
Mam świadomość, że pewnie nie uzyskam jakiegoś rewelacyjnego czasu..ale nie o bicie rekordów tu chodzi.
Przecież zawsze będą szybsi i lepiej przygotowani..ale ja chcę mieć świadomość, że dałam z siebie wszystko. To moja walka z samą sobą.
Biegam przede wszystkim dla siebie i wiem, że to sobie udowodnie najwięcej. Bo tylko ja wiem ile wymaga to ode mnie poświęcenia, organizacji i samozaparcia.
Wynik ma tu drugorzędne znaczenie...choć moim marzeniem jest przebiec połmaraton szybciej niż w dwie godziny- ale jak nie uda się to teraz to na pewno uda się podczas innego startu, bo z pewnością ten półmaraton nie będzie moim ostatnim.
                                                




Trzymajcie kciuki :)