czwartek, 31 marca 2016



Przyjaźń to siła...

Święta to czas spędzony z najbliższymi. I chociaż w tym czasie odwiedza się przede wszystkim rodzinę bliższą i dalszą dla mnie osobiście jest to przede wszystkim czas spędzony z ludźmi których kocham. 
Zawsze buntowałam się przed wielogodzinnymi wizytami u cioć czy wujków, których w ogóle nie znałam. Na szczęście ten etap mam już za sobą i naprawdę w tym roku odetchnęłam z wielką ulgą. Nigdy nie rozumiałam i chyba już nie zrozumiem, czemu zmusza się kogoś do spędzania czasu z ludźmi których po pierwsze moja osoba kompletnie nie interesuje, a po drugie nie liczy się dla nich jakość spędzonego razem czasu, tylko ilość. Bo jak wytłumaczyć fakt, że niezależnie, czy siedzę przy stole 3 czy 5 godzin zawsze spotykałam się z wyrzutem, że za krótko. Mimo, że nikt przez te kilka godzin w ogóle na mnie nie zwracał uwagi..dopiero przy wyjściu robiło się ożywienie ''ale jak to, już? '', '' ale dlaczego tak szybko?''.
Ktoś może mi powiedzieć, że są pewne zasady, konwenanse...może i tak, ale ja od jakiegoś już czasu nie chcę robić czegoś  wbrew  sobie ''bo wypada''. Jasne, że czasem można się troszeczkę zmusić, ale ja mówię tu o pewnym sposobie bycia którego  już nie toleruję. I może świąteczny czas nie jest odpowiednim momentem na tego typu wynurzenia, ale chyba właśnie w tym czasie każdy z nas powinien zweryfikować, czy przypadkiem święta nie stają się tylko przykrym obowiązkiem i czasem odgrywania ról. 
Mówi się często, że ''rodziny przecież się nie wybiera''. Że trzeba ją akceptować taką jaką jest. Nie zgadzam się z tym. Uważam, że  rodzinę można wybrać, bo można, a nawet trzeba mieć wpływ na ludzi którymi się otacza.
Rodzina to nie tylko więzy krwi, ale (i może przede wszystkim) stan umysłu, ta cienka, niewidzialna nić porozumienia i akceptacji. To ludzie dla których jestem ważna niezależnie od tego, czy przesiedzę przy stole godzinę, czy więcej. A paradoksalnie mimo że nie jestem typem biesiadnika, czas z nimi upływa mi błyskawicznie i zawsze mam niedosyt.
Moi przyjaciele są moją rodziną. W nich mam oparcie, zrozumienie, ale też jeśli jest taka potrzeba to nie zawahają się postawić mnie do pionu. Byli i są w najważniejszych etapach mojego życia,
Większość z nich wybrałam wiele lat temu (a może to oni wybrali mnie?)  i mam to szczęście, że są ze mną do dziś. Mimo upływu czasu, mimo zmian jakie w nas zaszły i mimo tego, że już nie jesteśmy dziećmi czy nastolatkami. Nasza przyjaźń dojrzewała razem z nami. 
Niesamowite jest to, że możemy  nie widzieć się wiele miesięcy a gdy się już spotkamy to czuję jakbyśmy widzieli się dosłownie wczoraj.
Cudownie jest powspominać beztroskie czasy, pierwsze miłości i imprezy do białego rana. Cudownie jest spędzić czas z ludźmi którzy mimo niewielu słów doskonale Cię rozumieją. Przypomnieć sobie to o czym marzyło się wiele lat temu.
Dla mnie minione święta były właśnie takim czasem. Czasem ładowania akumulatorów,  rozmów do rana i poczucia, że pewne rzeczy są niezmienne. Jest to bardzo ważne i bardzo to doceniam.
Dziękuję za to że jesteście,dziękuję za ten czas i wierzę, że jeszcze wiele cudownych lat przed nami :) 


sobota, 19 marca 2016



Pokonać słabość...

Powtórzę się chyba po raz kolejny, że moim sposobem na rozładowanie stresu, złości i na poprawę nastawienia do życia jest bieganie. To mój przyjaciel na dobre i złe..a szczególnie sprawdza się wtedy, gdy jest mi źle. Pomaga mi zdystansować się do problemów, złapać równowagę i pozbyć się ''gonitwy myśli", narastającej paniki że  ''nie dam rady''.
Dziś trening był mi wyjątkowo potrzebny, bo ostatnie kilka dni nie należały dla mnie do najłatwiejszych i niestety mam świadomość, że jeszcze ''trochę'' przede mną.
To, że jeszcze niedawno brałam antybiotyk i nie mogłam ćwiczyć, że moja forma biegowa mocno spadła również nie poprawiało mojego samopoczucia...Mogłam usiąść i użalać się nad sobą, nad życiem i nad wszystkim co jest niesprawiedliwe itp. Na szczęście tego nie zrobiłam.Wiedziałam jedno- muszę złożyć buty i wyjść a raczej wybiec z domu. Nie analizowałam ile przebiegnę, nie robiłam planów którędy. Chciałam po prostu ruszyć przed siebie, poczuć wolność pod każdą postacią. Pogoda była idealna. Słonce świeciło, wiał lekki mroźny wiatr. Ja biegłam, biegłam przed siebie próbując zagłuszyć krążące we mnie myśli, obawy, strach.  Próbując uciec od codzienności.
Im dłużej biegłam tym szerzej otwierałam oczy i zaczynałam dostrzegać to co mnie otacza..,
stado saren, gila z czerwonym brzuszkiem, świergoczące sikorki, kosa który z uwagą mi się przyglądał jak by chciał powiedzieć ''uśmiechnij się, zobacz jak tu pięknie!''. Złe emocje powoli rozpływały się, wyparowywały. A ja coraz uważniej wpatrywałam się w nadchodzącą wiosnę.
I paradoksalnie mimo zmęczenia udało mi się ''złapać oddech'', uspokoić i ciało i umysł.
A gdy zaczynało mi brakować sił, nagle ujrzałam siedzącego na gałęzi sokoła. Patrzył przed siebie, był tak piękny, spokojny i dumny. Dziwne, ale patrząc na tego ptaka zrozumiałam, że dam radę i pokonam wszystko.
Zapomniałam o zmęczeniu i bolących mięśniach, zapomniałam o problemach i smutkach.
Nagle dostałam nieprawdopodobny przypływ energii,  biegłam uśmiechając się do siebie ciesząc się tą chwilą, tym zmęczeniem. Żałowałam tylko, że nie miałam telefonu by zrobić zdjęcia tym wszystkim pięknym krajobrazom, które mijałam, zwierzakom i oczywiście Jemu-majestatycznemu sokołowi...a może to był jastrząb? W sumie nie istotne bo zdjęcia z pewnością by nie wyszły tak piękne jak widziałam to na żywo.Wszystkie te obrazy mam cały czas przed oczami i mimowolnie uśmiecham się gdy sobie to wszystko przypominam.
Dziś pokonałam swoje słabości, udowodniłam sobie, że jestem silniejsza niż myślałam. Wspomnienie dzisiejszego biegu chcę zachować w pamięci na długo i w chwilach zwątpienia wracać do tego dnia. Dlatego postanowiłam to opisać. 
A tak na marginesie...Dziś zrobiłam 241 % swojej normy-według mojego zegarka..a on przecież się nie myli :) 

To też mi pokazuje, że słabość można przekształcić w sukces.Trzeba tylko wziąć się w garść.
Wiem że drzemią we mnie jeszcze nie odkryte siły i wiem, że dam radę jeśli tylko będę w to mocno wierzyć ;)


wtorek, 15 marca 2016


 

W powietrzu czuć wiosnę...

 



Tak, tak  wiosna powoli nadchodzi, budzi się przyroda, rozkwitają kwiaty. Swiat zaczyna nabierać barw, życie też.
Bo życie nie jest czarno-białe, bo gdyby takie było to przecież byłoby nudno. Mieni się różnymi kolorami, zaskakuje, ciągle się zmienia. 
I choć czasem faktycznie przybiera ciemniejsze barwy, przytłacza nas odcieniami szarości a czasem czerni to w pełni zgadzam się ze stwierdzeniem Helen Keller: 
"Gdy zamykają się jedne drzwi do szczęścia, otwierają się inne, ale my patrzymy na pierwsze  drzwi tak długo, że nie widzimy tych drugich"
Gdy mi smutno powtarzam sobie ten cytat jak mantrę i uwierzcie to pomaga.
Trzeba przyciągać dobre myśli bo to one kształtują nasze spojrzenie na to co nas otacza i spotyka.
Czasem, żeby zobaczyć ekscytujące kolory życia trzeba otworzyć oczy, wziąć głęboki oddech i rozejrzeć się w okół.  Wyciszyć się i otworzyć serce i umysł. To od nas w dużej mierze zależy w jakich kolorach ujrzymy nasze życie.
Czy w takich w jakich widzą je inni, czy w takich w jakich my chcemy je widzieć.


środa, 9 marca 2016



Morza szum............


Kocham patrzeć na morze ...jest ono mistyczne, tajemnicze i potężne.
Uwielbiam szum fal, krzyki mew i niepowtarzalny zapach morskiego powietrza.

Bardzo mnie to odpręża. Patrząc na bezkres wody, która mnie otacza łapię dystans.
Dystans do siebie i życia. Wszystko wdaje  mi się wtedy małe, nie tak ważne jak kilka godzin wcześniej. Liczy się tylko chwila obecna.Tu i teraz. 
Morze kojarzy mi się ze spokojem, ale również z chwilami pełnymi radości. Razem z moim synkiem wrzucamy tysiące kamieni z powrotem do wody robiąc zawody kto dalej rzuca (OK czasem oszukuję, by Młody miał satysfakcje z wygranej:) śmiejemy się do łez i czuję się również małym, beztroskim dzieckiem.  Mieszkamy na wyspie, więc do najbliższej plaży jest ok 30 min  samochodem. Nigdy bym nie przypuszczała, że będę mieć morze na wyciągnięcie ręki. W Polsce potrzebowałam ok 5 godzin, teraz mogę  przyjechać nad morze, kiedy tylko mam ochotę. Cudowna sprawa prawda?!
Tym bardziej, że tu praktycznie nie ma tłumów, wiec nic mnie nie rozprasza w moich kontemplacjach :)

niedziela, 6 marca 2016


W poszukiwaniu polskiego smaku….


Dziś postanowiłam napisać troszkę o tym jak się odnajduję w Danii jeśli chodzi o zakupy. 
Skupię się przede wszystkim na zakupach spożywczych bo może niektóre osoby wyjeżdżające do innego kraju obawiają się ‘’co ja będę tam jadł’’. Nie oszukujmy się, w dobie globalizacji można już kupić praktycznie wszystko. Półki uginają się od przeróżnych artykułów z rożnych stron świata . Ja również  wychodzę z założenia, że nawet jak czegoś w konkretnym kraju nie ma to można zastąpić to czymś innym. Lubię poznawać nowe smaki i zwyczaje i staram się nie przywiązywać tylko do jednego konkretnego produktu. Fakt w Danii miałam jeden problem-a mianowicie z rozpoznawaniem ''co jest czym'' bo wszystkie etykiety są po duńsku,  bądź ewentualnie szwedzku i fińsku, a bardzo rzadko zdarzają się opisy w języku angielskim. Tak wiec niejednokrotnie w moim koszyku lądował np. jogurt który jogurtem w rzeczywistości nie był, bądź maka  a ja chciałam kupić bułkę tartą. Do poszukiwania polskich produktów przyczynił się nie jako mój synek, gdyż na  śniadanie od zawsze jadł biszkoptową kaszkę firmy Nestle. Jeśli ktoś ma małe, a do tego dość uparte J dziecko, wie doskonale ze wmusić w nie coś zdrowego do jedzenia na śniadanie jest dość trudno, a jeśli jest to coś czego nie lubi ...praktycznie niemożliwe.

piątek, 4 marca 2016

Nie bój się....zacznij działać...

    
 J.W Goethe powiedział ‘’Cokolwiek zamierzasz zrobić, o czymkolwiek marzysz, zacznij działać. Śmiałość zawiera w so­bie ge­niusz, siłę i magię’’  

Tak, liczy się nawet najmniejszy krok do przodu. Chcę się tą zasadą od tej pory kierować. Stąd myśl by założyć blog. 
Długo biłam się z myślami, czy będę umiała napisać coś sensownego, czy 
znajdę czas, czy w ogóle będę umiała bloga założyć...
Tysiące pytań, tysiące wątpliwości "po co’’, "dlaczego’’...w tak błahej (jakby nie było)sprawie. A wystarczyło kilka razy kliknąć i po problemie-blog powstał.
I znowu rozpoczęłam rozważania..''o czym pisać'', ''kiedy'', ''jak często''? Stop ! Koniec czarnowidztwa. Przecież robię to dla siebie. Nie oczekuję zachwytu. Chcę czerpać z tego satysfakcję, bo uwielbiam pisać,  opisywać to co czuję, myślę, czego się boję, o czym marzę....
Bo pisanie taka moja własna "kozetka terapeutyczna’’. Uspokaja myśli i uczucia. Pozwala się zdystansować. Spojrzeć na pewne rzeczy z boku.
No właśnie ile razy w życiu zamiast coś po prostu zrobić to godzinami rozważamy, analizujemy, czy warto. Strach zamyka nas, paraliżuje. 
Dlaczego tak panicznie boimy się zmiany? Dlaczego boimy się ryzykować? 
Bo najbardziej w świecie boimy się porażki.
Wolimy nie wychylać się przed szereg, być średniakiem, którego nikt nie dostrzega wśród wielu podobnych. Ile lat można grać wiecznie drugoplanowe role?
 Czy warto przeżyć całe życie wiecznie zastanawiając ''co inni powiedzą''  by na łożu śmierci szczerze wyznać " najbardziej żałuję, że żyłem życiem innych’’.
 Czy rzekoma stabilizacja i fałszywa akceptacja są tego warte? Społeczeństwo narzuca nam pewne ramy, ale przecież to od nas zależy, czy będziemy się w nie wpasowywać, czy po prostu z tych ram wyjdziemy i zaczniemy żyć prawdziwie. Tak jak chcemy. 
Nikt nie przeżyje życia za nas i im szybciej to sobie uzmysłowimy tym chyba będzie nam łatwiej podjąć niewygodne (dla innych) i odważne decyzje. 
Dlatego koniec!  Chcę się zdobyć na odwagę i powiedzieć, że ja chcę żyć po swojemu, zarażać innych radością i pasją, chcę w końcu poczuć, że mogę wszystko! Czy to tak dużo? Jasne, że nie, bo to tylko stan umysłu. Ale żeby ten stan umysłu się zmienił, to potrzeba czasu, pracy nad sobą i determinacji.

wtorek, 1 marca 2016


Pora się  ruszyć po chorobie


Ruch to zdrowie. Tak, tak od dziecka słyszymy to zdanie. Ale czy to jest dla nas tylko nic nie warty slogan, czy tez staramy się przynajmniej choć trochę to stwierdzenie wprowadzić w życie?Tym bardziej trudno jest ruszyc się po dłuższej przerwie- moja trwała miesiąc, ale w weekend ruszyłam biegać i chociaż początkowo było trudno to radość po biegu jest nie do opisania:)


 Ostatnio przeczytałam, że z najnowszych badań dotyczących piramidy żywienia to właśnie ćwiczenia fizyczne są u jej podstawy. Niby każdy z nas doskonale sobie zdaje sprawę z tego jak ważna jest aktywność fizyczna dla naszego zdrowia, samopoczucia i figury..ale jak już przychodzi do zastosowania teorii w praktyce to bywa z tym różnie.
Tak, skąd ja znam te stwierdzenia ’’zacznę od poniedziałku’’, ’’od pierwszego’’od ’’nowego roku’’.
A dlaczego nie od dziś? w czym dzień dzisiejszy jest gorszy od poniedziałku, czy pierwszego? Dzień jak dzień...więc pora się zmotywować i do dzieła! pora zrobić pierwszy, najtrudniejszy krok :)


A co najlepiej wpływa na motywacje ?
Większość z nas pewnie ma swoją listę ‘’motywatorów’’.
Poniżej znajdują się rzeczy, które motywują mnie - przede wszystkim do biegania, bo ostatnio to właśnie bieganie skradło mi serce i mam nadzieję, że to miłość do końca życia