sobota, 7 maja 2016







Duńska gościnność....


do Danii zawitało lato. Pogoda przepiękna,wiec zachęca do wszelakiej aktywności na świeżym powietrzu. Tym bardziej, ze 5 maja jest dniem wolnym od pracy i Duńczycy świętują zniesienie niemieckiej okupacji (besættelsen af Danmark 1945).
Tego dnia odbył się  Eventyrløbet, czyli bieg publiczny w którym wzięło udział 20 000 osób.
Oczywiście nie mogło mnie tam zabraknąć :)


Potraktowałam ten bieg jako sprawdzian swojej formy przed półmaratonem a przy okazji tak
 ''po babsku''chciałam sprawdzić strój w którym zamierzam wystartować 14 maja.
Atmosfera była cudowna. Rzeka biegnących ludzi nie miała końca.
Słonce prażyło niemiłosiernie, na szczęście na biegowej trasie ustawione były punkty z woda - i chociaż to było ''tylko'' 10 km organizator zadbał o to byśmy poczuli w mięśniach "ten" dzień.
Ilość i wysokość wzniesień była dość liczna, upał naprawdę spory, wiec przy kolejnej ''górze'' większość biegaczy po prostu szla a nie biegła. Ja ambicjonalnie podeszłam do tematu,  wiec starałam się trzymać tempo, ale po 5 km czułam dość spore zmęczenie a raczej bardziej pragnienie-na szczęście olbrzymi napis VAND (czyli woda) od razu przywrócił mi siły!
ACH  jak cudownie było oblać się lodowatą woda i biec dalej! od razu wróciły siły wiec do mety biegłam już jak na skrzydłach :)

radość po biegu

Dumna, szczęśliwa i mega głodna wróciłam do domu-a tu czekała na mnie niespodzianka.
Moje kochane (nowo poznane) sąsiadki zrobiły specjalnie dla mnie grilla.
Nie wiem skąd wiedziały, że brałam udział w biegu,  ale tak czy inaczej postanowiły to uczcić .



W ogrodzie przygotowały napoje, przekąski i pølsehorn.
Pølsehorn to są przepyszne drożdżowe bułeczki, nadziane parówka/kiełbaską...ale sposób ich przyrządzenia bardzo mnie zaskoczył.
W misce przygotowane było drożdżowe ciasto, które każdy sobie urywał i owijał wokół parówki a następnie wokół patyka (owiniętego sreberkiem).
Następnie patyk z zawiniętym ciastem trzyma się na ogniu, aż ciasto wyrośnie i się zarumieni. Pychota! Nie muszę chyba pisać jak bardzo zrobiło mi się milo, tym bardziej, ze jak wspomniałam znamy się dopiero od kilku dni.
Zajadaliśmy się tymi pysznościami z moim Łobuziakiem i Misiem (bo Mis tez musiał oczywiście spróbować) do wieczora. I mimo bariery językowej (bo nie wszyscy rozumieli dobrze po angielsku)było przemiło. Rozmawialiśmy łamanym duńskim (hmm..brutalnie uświadomiłam sobie, ze muszę bardziej przyłożyć się do nauki) przeplatanym z angielskim (i odwrotnie) i czas płynął błyskawicznie. Na pewno nie jeden raz to powtórzymy.
To był cudowny dzień od samego początku, aż do końca!






PS. Przeszukałam internet i znalazłam przepis zarówno po duńsku jak i po polsku
 Smacznego!

2 komentarze: