niedziela, 25 września 2016


Moja inspiracja....



Na wstępie od razu przepraszam, że dość długo mnie nie było, ale ostatnio sporo czasu spędzamy poza domem bez dostepu do internetu.

Pogoda jest jak narazie rewelacyjna, więc korzystamy ile się da...tym bardziej, że praktycznie za tydzień będę biec swój drugi połmaraton w życiu.
Tak wiec każdą chwilę, którą znajdę wykorzystuję na ćwiczenia niezależnie w jakich okolicznościach się znajduję.

Nie muszę pisać, że połączenie w miarę regularnych treningów, zabaw z synem, pracy zawodowej i ogarnięcia domu (aaa..z tym chyba wychodzi mi najgorzej)...bywa czasem, bardzo, bardzo trudne.

Tak więc czas dzielę miedzy pracę i lekkie treningi z synkiem na stadionie...i jestem dumna, że powoli miłość do sportu i do biegania kiełkuje w moim dziecku.

Jan ostatnio przebiegł sam 2,3 km podczas biegu dla dzieci Moserunden (był najmłodszym uczestnikiem)...widok mojego dziecka finiszującego na mecie wzruszł mnie do tego stopnia, że zapomniałam kompletnie o robieniu zdjęć. Tak więc wrzucam zdjęcie z oficjalnej strony tego wydarzenia...na którym jeśli dobrze sie przyjrzycie to zobaczycie mojego sporowca ..ok ok chyba tylko ja go widzę :)


Podczas tego biegu mogłam znowu sprawdzić się jako niezły motywator, bo bywały momenty, że Jaś miał juz dość i chciał zrezygnować. Ale nie poddał się !
Gdy widziałam z jaką pasją i radością dobiegał do mety nie mogłam dosłownie powstrzymać łez.
Duma rozpierała mnie tym bardziej, że wiem ile wysiłku to kosztowało mojego syna i że dał z siebie wszystko.

On nawet nie wie jak bardzo mnie zmotywował i jak cudowny przykład dał mi swoją postawą. Walczył do końca. Walczył z bólem, łzami i zmęczeniem.
A mimo to zdecydował się dokończyć ten bieg. To jest postawa wojownika.
Nie muszę pisać jaka radość była, gdy otrzymał swój pierwszy w życiu medal.
Zmęczenie zniknęło od razu. A satysfakcja z dokonanego czynu była niesamowita.
Myśle, że dla niego te 2,3 km były tak cieżkie jak dla mnie będzie przebiegnięcie niecałych 22 km podczas połmaratonu na początku pażdziernika.

Przyznam się szczerze, że nawet myśłam żeby zrezygnować, bo moje treningi ostatnio ograniczały się do biegania po stadionie maksymalnie 7km i to dość nieregularnie.

Ale postawa mojego dziecka mnie mega zainspirowała. Tak więc notorycznie po przedszkolu bierzemy rower, samochodziki i inne zabawki i meldujemy sie na stadionie.

Czas który tam spędzamy razem daje mi chyba więcej mocy niż wielokilometrowe wybiegania. Jestem pewna, że w momencie, gdy zabraknie mi sił i motywacji przypomnę sobie widok mojego dziecka dobiegającego do mety.
Dzieci uczą nas pasji i determinacji w dażeniu do celu. Obserwujmy je i czerpny z ich zachowań jak najwięcej nauki dla siebie.

Najprościej byłoby zrezygować ze startu tłumacząc się tym, że trudno mi pogodzić wszystkie obowiązki z treningiem…jednak postanowiłam zawalczyć.
Nie poddać się i zmierzyć się ze swoimi slabościami na trasie.
Mam świadomość, że pewnie nie uzyskam jakiegoś rewelacyjnego czasu..ale nie o bicie rekordów tu chodzi.
Przecież zawsze będą szybsi i lepiej przygotowani..ale ja chcę mieć świadomość, że dałam z siebie wszystko. To moja walka z samą sobą.
Biegam przede wszystkim dla siebie i wiem, że to sobie udowodnie najwięcej. Bo tylko ja wiem ile wymaga to ode mnie poświęcenia, organizacji i samozaparcia.
Wynik ma tu drugorzędne znaczenie...choć moim marzeniem jest przebiec połmaraton szybciej niż w dwie godziny- ale jak nie uda się to teraz to na pewno uda się podczas innego startu, bo z pewnością ten półmaraton nie będzie moim ostatnim.
                                                




Trzymajcie kciuki :)

piątek, 2 września 2016









Uchwycić lato...



Wrzesień nieodłącznie kojarzy mi się z jesienią i początkiem szkoły...

Wracają wspomnienia z dzieciństwa jak za wszelka cenę chciałam zatrzymać odchodzące wakacje, a z drugiej strony pewnego rodzaju ekscytacja co nowego przyniesie rok szkolny...

I mimo, że te czasy mam dawno za sobą (chyba muszę dodać, że na szczęście)..to jednak zawsze z nadejściem września powraca pewna nostalgia.

I nie zmienia tego rownież fakt, że w Danii rok szkolny rozpoczyna się w sierpniu.

Może dlatego ostatnie dni sierpnia chciałam spędzić możliwie najintensywniej. Mocniej niż zwykle zachwycając się tutejszą przyrodą i korzystając na maxa z cudnej pogody...

Mieliśmy sporo szczęścia bo słońce nas rozpieszczało, wiec nawet udało nam się popływac i w morzu i po morzu (statkiem).
Oczywiście na każdą wycieczkę zabieraliśmy naszą małą, podręczną flotę samochodową sładającą się min. ze Złomka, Szeryfa i oczywiście Mcqueen’a (myślę, że mamy chłopców doskonale wiedzą o czym piszę).


I choć wiem, że jeszcze we wrześniu na pewno powtórzymy nasze wypady, nostalgia za odchodzącym latem powoli, ale mocno narasta w moim sercu.

Jesień jest piękna i refleksyjna. Kojarzy mi się z kasztanami i  mgłą o poranku. Przypomina mi rownież o przemijaniu zarówno takim mocno odczuwalnym fizycznie jak i rownież tym bardziej wewnętrznym. O tym, że każdy nawet najgorszy czas w końcu się skończy. Że w życiu na wszystko jest odpowiedni moment, trzeba tylko nauczyć się to dostrzegać i zauważać.
Można widzieć jesień w ciemnych kolorach, deszczową, pełną blota i zimną...można rownież widzieć ją w kolorach tęczy, w wirujących na wietrze liściach i przenikającym przez chmury słońcem.
To od nas zależy która wersja będzie nam bliższa..a przecież obydwa te opisy dotyczą tego samego.  
Tak samo jest z życiem...od nas zależy co będziemy w nim dostrzegać i w jaki sposób..
Gorszy czas jest nieunikniony, ale to ile z niego wyniesiemy i jak będziemy go odbierać zależy w dużej mierze od nas.
Ja ciągle uczę się wsłuchiwania się w siebie, spokoju którego czasem tak bardzo mi brakuje, i pewności, że podołam każdej burzy.
Pracować nad sobą trzeba codziennie, ale dzięki temu wysiłkowi w chwili kryzysu będziemy w stanie zmobilizować się i stawić czoło problemom.
I mimo łez usmiechnąć się i pomyśleć ''kolejny raz dałam radę''.
Zakończę dzisiejsze przemyślenia słowami piosenki, którą odkryłam zupełnie przypadkiem.
 Jej tekst świetnie pokazuje co w życiu jest ważne...

''Nobody can tell you what tomorrow brings
so live your life today
no-one's really showed
their gonna see tomorrow
don't know what's around the way(...)
(...)Live and let the present slide and slip away
the time is here,the place is now
don't say tomorrow is another day
only salvation i here to stay
living in the moment (...)
/Richie Stephens &Gentleman-''Live your life''/




środa, 17 sierpnia 2016



Czas dla mnie...


Ostatnio wybrałam się do kina… Wiem że to żadna sensacja …ale powiem Wam szczerze, że nie pamiętam kiedy ostatnio byłam w kinie…
Decyzję podjęłam bardzo spontanicznie, bo przechodząc koło kina. Pomyslałam, że jak będą grać coś sensownego to po prostu kupię bilet i pójdę na seans.

Trafiłam na ‘’Bad moms’’ i miałam szczęście bo seans miał się zacząć za 15 min.

Nie umiem nawet Wam opisać jak ja sie cieszyłam, że jestem na sali kinowej.

Pochłaniałam każdą reklamę (tu w Danii rownież reklamy trwają ok 20min) i kompletnie mi to nie przeszkadzało, że przez to opóźnia sie emisja filmu i ich teść była czasem delikatnie mówiąc mało ambitna. Wyszłam z założenia, że i tak mam czas, więc będę doceniać każdą minutę spędzoną w tym miejscu. W Danii na szczęście filmy puszczane są bez lektora tylko z duńskimi napisami. Niestety  po duńsku to bym pewnie nie zrozumiana nawet najprostszych dialogów.

Nie będę Wam streszczać filmu, ale powiem, że byłam naprawdę mile zaskoczona.
Choć oczywiście fabuła jest dość przewidywalna.
Były momenty, że szczerze się śmiałam, były też i takie że łza kręciła mi sie w oku (choć w sumie ja płaczę prawie na każdym filmie…;) a były i takie, że utożsamiałam się z problemami bohaterek zarówno jako mama jak i jako pracująca kobieta.
Powtarzałam w duchu ‘’dokladnie, mam to samo’’ badź ‘’skąd ja to znam....’’.

Jeśli chcecie się zrelaksować i odprężyć to polecam.

A piszę o tym dlatego, że uzmysłowiłam sobie, że tak banalna rzecz jak wyjście do kina przez długi okres czasu była dla mnie nieosiągalna. Wymyślałam mnóstwo wymówek, innych ‘’ważniejszych’’zajęć,  wmawiałam sobie, że filmy znalezione w internecie zastapią mi przyjemność bycia w kinie. Bycia wśród ludzi.

Zapomniałam jak kiedyś uwielbiałam chodzić do kina, siedzieć w fotelu i czuć się wyjątkowo.

Paradoksalnie film rownież dotyczył tego z jak wielu rzeczy, które kiedyś lubiłyśmy i sprawiały nam mega frajdę rezygnujemy bo jesteśmy przytłoczone codziennymi obowiązkami. Że oczekiwania innych i nas samych wobec naszej osoby są często zbyt wygórowane.
Że stawiamy sobie poprzeczki, które nas przyciskają do ziemi i z radosnych, pięknych i pozytywnych dziewczyn zmieniamy się powoli w zmęczone, sfrustrowane kobiety niedościgle dążące do perfekcji.
 Czasem warto odpuścić, wyluzować i złapać dystans.

Ja na sali kinowej poczułam się jakbym cofnęła się wiele lat. Nasunęło mi sie wiele refleksji, jedne pozytywne inne mniej… Nie przypuszczałam, że wyjście do kina tak mocno skłoni mnie do analizy mojego życia. Postanowiłam więcej nie rezygnować ze swoich ‘’małych’’ przyjemności.
To one nakręcają nasze życie. Powodują, że uśmiech nie schodzi nam z twarzy, dają nam wewnętrzną siłę.

Ja ‘’szczerzyłam się’’ przez kilka godziny po seansie i nic nie było w stanie zepsuć mi nastroju.
A bylo to przecież zwykłe wyjście do kina! Nic niby nic nadzwyczajnego..a jednak...:)


czwartek, 11 sierpnia 2016



Zaopiekuj się sobą...



W świecie, gdzie wszystko jest na wczoraj zapominamy o najważniejszym....
Zapominamy o SOBIE, o swoich potrzebach, marzeniach...o swoim zdrowiu i harmonii wewnętrznej.

Od razu zaznaczę, że daleko mi do ideału i czasem brakuje mi konsekwencji, ale od jakiegoś czasu zaczęłam praktykować kilka codziennych czynności, które są bardzo pomocne w dążeniu do lepszej formy zarówno fizycznej jak (a może przede wszystkim )psychicznej.

Oto kilka z nich

     1)      Szklanka wody z cytryną po przebudzeniu

Picie wody z wyciśnięta cytryną na czczo ma chyba same zalety J

Pobudza prace narządów wewnętrznych, świetnie wpływa na metabolizm, dodaje energii i świetnie rozbudza. Oczywiście należy również dodać ze witamina C zawarta w cytrynie wspiera nasz układ immunologiczny, wiec rzadziej będziemy chorować.

2)      Poranne ćwiczenia

Wiem, wiem rano jest tyle do zrobienia, że ostatnią rzeczą która przychodzi nam do głowy jest robienie brzuszków i przysiadów. Jednak jeśli się bardziej nad tym zastanowić to naprawdę nie zajmuje to dużo czasu.

Jeśli np myjesz zęby możesz w tym czasie wykonać 10-20 przysiadów, to samo przy szykowaniu śniadania w kuchni.

Ja początkowo czułam się bardzo niezręcznie wykonując te ćwiczenia póki nie zdałam sobie sprawy, że przecież oceniam samą siebie, bo nikogo innego to kompletnie nie interesuje co robię podczas mycia zębów, suszenia włosów, czy robienia kanapek.
Nim się zorientujemy z samego rana ’’trzaśniemy’’ ok 60 przysiadów co w ciągu tygodnia daje 420..
a to już niezły wynik nieprawda?

Ja w łazience robię jeszcze ’’brzuszki’’, staram się by ich liczba nie była mniejsza niż 50, ale oczywiście rożnie to wychodzi. Zakładam, że nawet 10 jest lepszym wynikiem niż zero J

3)      Zdrowe posiłki

Nic nowego... a jednak zawsze chyba sprawia to sporo problemu.

 Ja często wykręcałam się brakiem czasu, jednak uzmysłowiłam sobie, że ugotowanie kaszy gryczanej, umycie warzyw i upieczenie np ryby zajmuje dosłownie chwile.

 Oczywiście jeśli bierzemy się za szykowanie jedzenia do pracy rano to nie ma opcji byśmy dali radę ogarnąć wszystko. Ja szykuję posiłki zawsze wieczorem i nie muszę się potem zapychać bułkami bo ‘’nie miałam czasu przygotować  nic do jedzenia’’.

 A swoja drogą, nawet jeśli zdarzy nam się zapomnieć zabrać obiad do pracy to zamiast pysznej, ale tłustej drożdżówki z pewnością możemy kupić sałatkę bądź owocowy koktajl. Jasne, że jest to ciut droższa opcja..ale o ile bardziej wartościowa dla naszego zdrowia.

4)      Nawadniaj organizm

Ja nigdzie nie ruszam się bez wody. To takie moje małe uzależnienie.

Powinniśmy ją często uzupełniać i wypijać co najmniej 2 litry dziennie .

Woda stanowi

·          60-70% objętości ciała dorosłego człowieka

·         75-80% objętości mózgu

·         83%krwi

Dlatego zawsze mam ze sobą butelkę na biurku w pracy i co jakiś czas biegam do kuchni ją uzupełniać. Bo jak wynika z powyższych nasz organizm bardzo jej potrzebuje.


5)      Dotleniaj się
Świeże powietrze ma wprost genialny wpływ na nasz stan psychiczny.

Wystarczy kilkanaście minut dziennie i spojrzenie na świat naprawdę się zmienia. Organizm jest lepiej dotleniony , odpręża się i relaksuje.

Przebywanie na  powietrzu, wsłuchiwanie się w odgłosy przyrody jest swoistą medytacją

sobota, 6 sierpnia 2016

 

Poranne przyjemności...


Uczę się doceniać codzienność.
Promyki słońca bezlitośnie budzące mnie z samego rana. Cieszę się ich obecnością, mimo że chciałabym jeszcze chwile pospać:)
Znowu o godzinie 3 rano mój ''sąsiad'' kos rozpoczął poranny śpiew i do 4 nie mogłam przez niego usnąć, a jak już w końcu udało mi się usnąć to moja kotka postanowiła bawić się moimi stopami...
Ale, czy z drugiej strony nie jestem szczęściarą, że rano słyszę śpiew ptaków a nie odgłosy autostrady?!
Że mam uroczego kotka, którego mogę zawsze przytulić, gdy jest mi źle..a swoim głośnym mruczeniem zgłuszy nawet najbardziej natrętne myśli:)
Ech..a swoją drogą paradoksalnie jak ja już się rozbudziłam to ona postanowiła uciąć sobie poranną drzemkę :)...ale jak jej nie kochać ?


Uwielbiam sobotnie poranki.
Zapach porannej kawy, który unosi się po całym domu.
Nieśpieszne śniadanie, które w sobotę smakuje wybornie mimo, że składa się ze zwyczajnej kanapki z żółtym serem podanej na ostatnim czystym talerzu, bo wieczorem zapomniałam włączyć zmywarkę.
I to że mogę chodzić rano w piżamie, z włosami ''jak miotła'' i bez make up'u i czuć się naturalnie piękna. Radość która wypełnia mnie od środka powoduje, że wszystko widzę przez różowe okulary. Nie przeszkadzają mi talerze w zlewie i klocki Lego o które się notorycznie potykam...
To nie jest ważne bo właśnie rozpoczyna się weekend.

W radiu słyszę Hymn For The Weekend  i nim się spostrzegłam zaczęłam powtarzać słowa piosenki...



...ok, ok wiem, że nie śpiewam zbyt dobrze, ale przecież to nie ma w ogóle znaczenia.
Dziś zamierzam robić tylko to na co mam ochotę.To jest czas tylko dla mnie i moich najbliższych, czas na moje małe przyjemności i na celebracje codzienności o której czasem się zapomina.
Czas na wdzięczność za to co mam i na snucie planów, gdzie dziś pojechać i co zrobić, by spędzić miło dzień.
I tak siedzę nad kubkiem aromatycznej kawy i z każdym łykiem odpływam, uśmiecham się sama do siebie i wiem, że to będzie piękny dzień.
Jest 7.15 rano i cały dzień przede mną.
Tylko ode mnie zależy, czy będzie taki jak go sobie wymarzyłam...a zapowiada się smakowicie bo muffinki, które postanowiłam zrobić na drugie śniadanie wyglądają pysznie !


Cudownego dnia, bo to jaki on będzie zależy od NAS! 

środa, 6 lipca 2016


Szukaj szczęścia w sobie...




Ostatnio trafiłam na wywiad, który dość mocno mnie poruszył i postanowiłam się z Wami nim podzielić.
Przyznam się szczerze, że wcześniej nie znałam osoby profesora Roberta Rutkowskiego.
Aż do tego wywiadu na który trafiłam przypadkiem. Uważam, że każdy rodzic powinien tego posłuchać. To nie jest wywiad tylko o narkotykach. To jest wywiad o tym jak żyć.
Profesor uświadamia jak niezmiernie ważny jest kontakt z dzieckiem od najmłodszych lat.
Niby to nic odkrywczego..ale na swoim przykładzie pokazuje jak brak wsparcia, zbyt duże oczekiwania i tzw “czarna pedagogika” potrafią doprowadzić do tragedii.
" Dzieci wyrastałyby na wspaniałych ludzi, gdyby tylko dorosli im w tym nie przeszkadzali"

No własnie ta “czarna pedagogika” jest niezmiernie popularna w Polsce.
I choć z pewnością każdy z nas obruszy się i zaneguje to że sam stosuje ją  w swoim życiu wobec najbliższych…jednak proszę zastanówmy się tak szczerze, czy aby na pewno nie mamy z nią nic wspólnego.
Czy zbyt czesto nie krytykujemy, nie porównujemy i nie doceniamy tego młodego człowieka, który jest w nas wpatrzony jak obraz. Czy nie nadużywamy swojej "władzy".
Do mnie mocno dotarły słowa, że dziecko traktuje rodzica jak Boga, jak Wyrocznie .
I kiedy ten Bóg jest wiecznie niezadowolony, nieszczęśliwy,sflustrowany i zły to niszczy jego poczucie bezpieczeństwa, wiarę w siebie i pewność, że da rade pokonać każdy problem.
Musimy sobie mocno uświadomić jak duży obowiązek  na nas spoczywa.
Jednoczenie musimy nauczyć się nie separować naszych dzieci.
Pozwolić im emocjonalnie doświadczać życia. Człowiek pamięta emocje i rozwija sie doświadczając, dlatego pozwólmy odkrywać świat naszym dzieciom i nie ingerujmy w to mocno.
Od tego wywiadu zaczęłam obserwować swoją postawę podczas kontaktów z synem.
Czy faktycznie zawsze daję mu wsparcie  i uwagę których  tak bardzo potrzebuje. Czy zbytnio nie ograniczam jego kreatywnosci i chęci poznawania świata po przez wieczne "uważaj", "nie rusz"," nie wchodź tam".
Złapałam się też na tym, że nie jestem konsekwetna, że ciągle używam słów ''zaraz", "za chwile", za "pieć minut" które ciągle przedłużają się do 20-30 min.
Jest jeszcze jedno na co zwrociłam uwagę-jak ważne jest to by razem zasiadać do posiłku.
Niby banalne a jednak, czy w natłoku zajęć i problemów mamy czas, żeby spokojnie (bez sprawdzania smsów, poczyt czy facebooka) razem usiąść do posiłku i popatrzeć sobie w oczy ?
Przyznam się Wam szczerze, że do tej pory bagatelizowałam ten rytuał...na szczęście dla nas teraz dużą uwagę przykładam do tego by przynajmniej raz dziennie usiaść wspólnie do stołu i razem zjeść. Nawet nie miałam pojęcia, że to buduje taką więź.

Jedocześnie profesor zastrzega, że nawet jeśli my sami mielismy nieudane dzieciństwo, brak wsparcia i non stop słyszelismy krytyke to nie zwalnia nas z tego by nie walczyć o siebie i swoje szczęście.
I choć zaznacza,że czasem łatwiej jest rzucić narkotyki niż pokochać siebie to pewne jest to,że trzeba walczyć. Człowiek jest stworzony do szczęścia.
Ważne jest by nasze szczeście nie było czymś zewnętrznym, chodzi o to by szczęście znależć w sobie. By nie szukać dowartościowania w innych osobach, w dobrach materialnych, czy tytułach.
Szczęście powinno być w nas, niezależnie od pozycji i pieniędzy na koncie.
Banalne -ale jednak mimo wszystko trudne.
Jak mówi profesor "sztuka życia polega na separacji -na odwróceniu negatywnych bodźców zewnetrznych.
Nigdy nie jest za późno i z każdego bagna można wyjść jeśli się tego mocno chce.
Gorąco Wam polecam ten wywiad i oczywiście ksiażke profesora "Oswoić narkomana"-jestem w trakcie lektury i wciągnęła mnie niesamowicie.


Robert Rutkowski PART 1
Robert Rutkowski PART 2

sobota, 2 lipca 2016





Nowy członek rodziny....



Od ponad dwóch tygodni mamy nowego członka rodziny...poznajcie moją kruszynkę Lunę



Pojawiła się nie wiadomo skąd i od razu skradła nasze serca J

Od teraz wierzę w moc przyciągania zdarzeń-jeśli się czegoś mocno chce i o tym myśli to to się spełnia. 
Jasne, że może to trochę naciągane, ale tak czy inaczej hmm... chyba to działa!
Kocham koty i od jakiegoś już czasu,gdy bywało mi smutno myślałam sobie tak:

 ‘’jakbym znalazła jakiegoś małego kota (gdzieś w polu bądź w lesie podczas biegania) to bym go wzieła do domu’’ I co…?

W piątek przyjechała moja siostra zaprowadziłam ją do ogrodu. Chwilę rozmawiałyśmy i nagle słyszymy ciche piski…za chwilę wychodzi malutka kuleczka.Patrzy na nas swoimi wielgaśnymi oczkami i miauczy okropnie. 
Gdy tylko zaczęłyśmy ją głaskać zaczęła się łasić i wskoczyła mi na kolanaJ

Nie muszę opisywać mojego zaskoczenia. Tak to była miłość od pierwszego wejrzenia :)

Luna od razu zadomowiła się u nas. Moje obawy, że bedzie płakać całą noc były kompletnie bezpodstawne.
Po prostu ułożyła się wygodnie na łóżku i przespała calutką noc. Rano wstała wesoła i przywitała domowników głośnym mruczeniem.

Oczywiście następnego dnia rozpoczeliśmy poszukiwania własciciela kota,choć muszę przyznać, że cicho liczyłam że on się nie znajdzie. Tak więc pytaliśmy sasiadów, rozwieszaliśmy plaktaty,umieściliśmy informację na lokalnej stronie w internecie niestety (a raczej na szczęście)
z mizernym skutkiem.
Weterynarz do którego zawiozlam Lunę też niewiele pomogł-poinformował mnie, że kot nie ma chipa i że powinnam zostawić ją w ogrodzie. Oburzyłam się, bo ona jest naprawdę malutka- ma ok 2 miesiące i na pewno sama by nie znalazła domu-no ale to już nie był problem weterynarza.

I tak Luna została z nami:)
jesteśmy przeszczęśliwi-ona chyba też :)

Czy nie jest urocza?


niedziela, 19 czerwca 2016




Razem damy radę...



Dziś chciałam się pochwalić, że mój synek ukończył pierwszy w życiu bieg J 
i choć udział był przeznaczony dla dzieci powyżej 5ciu lat (on ma 4) naprawdę super dzielnie sobie poradził...nawet jeśli czasem oznaczało to, że mama musiała wziąć go ’’na barana’’ .

Oj nie powiem dla mnie były to ciężkie 4 km... musiałam znajdować ciągle to nowe ‘’motywatory’’ bo moje dziecko wielokrotnie chciało zawracać z trasy twierdząc, że już dość.

Tak więc kłamstwa w stylu ’’jeszcze trochę’’, ’’już słyszę okrzyki na mecie’’ bądź ’’jesteśmy najlepsiJ’’ (choć to ostatnie to w sumie prawda) padały z moich ust co kilka minut.

A bieganie z 18 kg obciążeniem na plecach, które swoją drogą (o ironio!!!) wola ‘’mamo szybciej!
dasz rade’’nie należy do najłatwiejszych.

Najważniejsze, że razem daliśmy radę nawet jeśli przekroczenie mety wyglądało jak poniżej J
bo mój Uparciuch stwierdził tuż przed samym końcem, że dalej nie biegnie...nie pomogły tłumaczenia, że przecież to tylko jeszcze kilka kroków...i koniec



Co najlepsze zaraz po zakończeniu biegu siły synkowi wróciły i szalał jeszcze przez ponad godzinę na dmuchanym zamku i trampolinie.
Nieskończone są zasoby energii u dzieci!

Mnie duma rozpiera, że nam się udało i że zaryzykowaliśmy, bo przyznam szczerze, że miałam obawy i zastanawiałam się, czy jednak nie zrezygnować ze startu.

I to kolejny dowód, że warto zaryzykować..bo teraz mamy cudowne wspomnienia i olbrzymią satysfakcje.

wtorek, 14 czerwca 2016





Strach..opanuj go


Nie wiem, czy też tak czasem macie, że nawet najmniejszą rzecz urasta do rangi wielkiego problemu.

Czasem dzieje się we mnie coś co porównałabym do paniki…nie umiem obiektywnie spojrzeć na konkretną rzecz, wydaje mi się ona nie do przejścia, ogarnia mnie poczucie lęku, że nie dam rady, że mnie to przerasta…

Oddech zaczyna przyśpieszać, krew buzuje w głowie a ja nie wiem, czy płakać, krzyczeć a najchętniej to bym w takiej chwili przykryła się kołdra i zniknęła.

Trudno czasem o obiektywne spojrzenie jeśli w grę wchodzą emocje i uczucia.

Trudno też zapanować nad sobą, gdy w koło tyle się dzieje, ciągle ktoś coś chce aTy właśnie przeżywasz wewnętrzne rozterki.

Ja niestety mam problem z oddzieleniem emocji od problemu, trudno mi spojrze z boku na sprawę, która w danej chwili jest trudna. A wewnętrzny narastający strach w tym mi absolutnie nie pomaga.

Uczę się radzić sobie z tym stanem i choć nie zawsze jest łatwo wydaje mi się, że jestem na dobrej drodze J

Mam kilka metod, które pozwalają mi się uspokoić, pokonać wewnętrzny niepokój i strach.
Poniżej pokrótce opisałam w jaki sposób staram się pokonać ogarniający mnie lęk, może komuś z Was się przyda :)choć oczywiście życze Wam jak najmniej stresujących sytuacji.

środa, 8 czerwca 2016



Czas na piknik!



W Danii lato w pelni. Slonce prazy codziennie, wiec usmiech samoistnie pojawia sie na mojej twarzy. Tak zdecydowanie jestem uzalezniona od slonca i morza!

Cudownie jest kazdy weekend spedzac nad morzem.
Mieszkajac w Warszawie potrzebowalam ok 5 godzin (hmm..chyba nawet wiecej),aby dostac sie na wybrzeze, teraz zajmuje mi niecale 30 min J
Juz chyba kiedys pisalam, ze to wlasnie dostep do morza przewazyl o decyzji, by zostac w Danii na dluzej.
Po jednym dniu na plazy jestem zrelaksowana, wypoczeta i opalona jakbym spedzila tydzien w Turcji badz Grecji! Mozna smialo powiedziec, ze w kazdy weekend jestem na wakacjach.
Tak, tak wiem w tej kwestii jestem szczesciara, wystarczy ze spakuje koc, krem z filtrem, kapelusz i oczywiscie koszyk piknikowy i jade.
Puszczam muzyke na full i za chwile wsluchuje sie w szum fal i wrzaski  kapiacych sie dzieciakow ...a wracajac do muzyki to ostatnio non stop slucham hitu Coca Coli -taste the feeling-wszyscy w moim otoczeniu chyba maja dosc oprocz mnie.
Ale co tam, sprawia mi to duza frajde, nastraja pozytywnie i teledysk tez ma fajny-co z tego ze za Coca Cola generalnie nie przepadam-wole kawe lub zielona herbate:P
 
 
W zwiazku z tym, ze sporo czasu spedzamy ostatnio poza domem postanowilam opisac Wam nasze piknikowe menu. Oprocz wody (ewentualnie soku) i kawy w termosie zabieramy zawsze ze soba :
  • owocowe szaszlyki (czyli owoce nabite na patyczki co jest bardzo wygodne szczegolnie jak w okol jest mnostwo piachu)sa to najczesciej banany, jablka, truskawki i jagodki
           (je niestety ciezko nabic na patyczek, ale mam juz wprawe- uzywam wykalaczek),
  •  tortille na zimno (w zaleznosci  od tego co mam w lodowce, badz na co mamy ochote-czesto inspiruje sie przepisami z inernetu- ostatnio korzystalam z tej strony- tortilla)
  • drozdzowe buleczki. To wlasnie one sa najwiekszym hitem i powiem szczerze, ze nie nadazam z ich produkcja:)
  • i oczywiscie super humor i wesole towarzystwo

poniedziałek, 30 maja 2016


Kochaj siebie......


Ciągle się uczę...każdego dnia staram się odkrywać coś nowego, przełamywać swoje strachy i lęki.

Uczę się doceniać to co mam, cieszyć się każdego dnia i nawet w codziennej rutynie odnajdować pozytywy. A przede wszystkim ufać sobie.

 Wiem, wiem możecie powiedzieć, że to takie banalne co pisze..może i tak. 

Ale czy mimo wszystko nie jesteśmy szczęściarzami?!
Przecież to od nas zależny jak wygląda i wyglądać będzie nasze życie. Im mocniej sobie to uzmysławiam tym bardziej niesamowite mi się to wszystko wydaje. Bardzo długo nie walczyłam o swoje szczęście, wierzyłam, że to co mnie spotyka to ‘’przeznaczenie’’, ‘’przypadek’’, ‘’działanie: losu, pecha bądź sił wyższych’’…ale nigdy nie myślałam, że to przede wszystkim JA mam na to wszystko wpływ. To JA decyduję, że  to MOJE myślenie odgrywa w tym procesie niezwykle ważną rolę. Musiało sporo czasu upłynąć, musiałam przeżyć dużo zarówno pozytywnych jak i negatywnych sytuacji by w końcu zrozumieć tę właśnie banalną zależność-to jest moje życie i to JA nim steruję ! Sztukę sterowania życiem dopiero powoli poznaje. Często łapię się na tym, że z chęcią znów bym zrzuciła na kogoś odpowiedzialność, oddała ster, pozwoliła sobą kierować.
Długo się zastanawiałam skąd u mnie taka potrzeba…i w końcu zrozumiałam! W naszej kulturze od maleńkiego my dziewczynki, dziewczyny, kobiety słyszymy, że bez faceta jesteśmy ‘’wybrakowane’’, "niepełne'', ''nieatrakcyjne''. Tłuką  nam do głowy, że musimy czekać na ‘’księcia z bajki’’bo dzięki niemu przemienimy się z ropuch w księżniczki.
Żeby była jasność nie mam nic przeciwko temu by kobieta spełniała się w tych społecznych rolach (sama z resztą je pełnie) i była szczęśliwa, ale buntuję się na to by rolę kobiety w społeczeństwie w XXI wieku upraszczać tylko do żony, matki, gospodyni bądź  seksbomby.

wtorek, 24 maja 2016


Ćwiczymy razem...

Ostatnio staram się zachęcać mojego Łobuziaka do aktywności fizycznej.
Oczywiście nie jestem w stanie dorównać mu energią, ale chciałam by te jego ''wygłupy'' i ''wariacje'' przerodziły się w miłość do sportu.
Tak więc zainspirowana poniższym filmem postanowiłam, że zakładamy strój do ćwiczeń i jedziemy na stadion biegać

How This Super Fit Mom Uses Her Daily Routine with Children for Working Out

No cóż na filmie dzieciaki super współpracują z mamą...w realu niestety tak cudnie to nie wyglądało:) co nie oznacza, że bylo źle....wręcz przeciwnie, wybawiłam się za wszystkie czasy!
Samo stwierdzenie, że '' idziemy na trening'' było dla mojego synka mocno nobilitujące i powtarzał je z wielką dumą. Zakładanie stroju sportowego i butów także było należycie celebrowane.
Rownież po ćwiczeniach pełen dumy mówił ''ale cieżki trening zrobilismy, jak prawdziwi sportsmani''
Początkowo jednak zamiast biegać w okół stadionu (jak to sobie naiwnie zalożyłam) biegałam za Łobuzem, wspinałam się na wszystko co możliwe, bądż stałam i wołałam
 ''wolniej... uwazaj...!!!.. tam nie wchodź''...znacie to ? pewnie tak :)
Wow... a raczej uff...w końcu udało nam się przebiec dwa okrążenia..ale Młody stwierdził, że to jest nudne.
Tak więc musiałam zrezygnować z treningu biegowego na rzecz wytrzymałościowego...
Wyluzowałam i postanowiłam poczuć się jak dziecko, czyli bez spiny i planu treningowego podążać za wyobraźnia mojego dziecka. Efekt  przerósł moje oczekiwania:)
Byly zapasy na trawie, podskoki w piachu, podciągania na drażku, biegi po rownoważni i ruchomym mostku ..uff  po godzinie takich ogólnorozwojowych ćwiczeń byłam padnięta bardziej niż po 10 km biegu.
Obydwoje byliśmy zachwyceni.
Dwa dni później wróciliśmy na ''trening''  już nie sami bo z przyjacielem mojego dziecka i jego mamą...Młody uparł się, że musi mu pokazać jak się ''naprawdę'' trenuje..tego co się działo na stadionie nie sposób opisać- 200% nieokiełznanej enegii.
Nasze treningi stadionowe chyba wejdą na stałe do naszego harmonogramu-tym bardziej, że zanaleźlismy super kompanów -Anatona i jego mamę.
Wiem, że te nasze zabawy zaprocentują i poprzez mój przykład Młody będzie aktywnym człowiekiem, kochającym sport i aktywność na świeżym powietrzu.
Bo dzieci uczą się przez obserewacje -I'm watching you, Mom
Patrzą na nas każdego dnia-nie zapominajmy o tym :)

środa, 18 maja 2016





Dogonic marzenia!


ok18 km biegu .)
Musze sie Wam pochwalic, ze udalo mi sie osiagnac cos co jeszcze pol roku temu..ba nawet kilka miesiecy temu wydawalo mi sie niemozliwe.
Tak, tak przebieglam polmaraton w Helsinkach (Helsinki City Run) !!!
Nie umiem nawet wypowiedziec jak bardzo jestem szczesliwa, dumna, zachwycona ..(oj lista epitetow jest dluga:)
Pokonalam strach, pokonalam fizyczne i mentalne ograniczenia i przede wszystkim udowodnilam sobie ze moge naprawde duzo. Wystarczy tylko badz az (!) wyznaczyc sobie cel i do niego dazyc...
i jak to mowia  znawcy tematu '' potem juz jakos leci ''
Zawsze mialam problem z systematycznoscia i z wyznaczaniem sobie konkretnego celu, wiec zrozumcie jak duza jest moja radosc :)
Mimo  potkniec, gorszych dni i czasem mysli w stylu ''po cholere mi to'' -udalo mi sie!
Satysfakcja jest mega olbrzymia tym bardziej, ze pobieglam zacznie lepiej niz sobie zalozylam .
Ha ha to sie soba tu pozachwycalam, ale musicie mi wybaczyc bo jak juz wspomnialam w jednym z postow ucze sie zdrowego egoizmu i milosci do siebie, wiec zamierzam siebie chwalic jesli na to zasluguje (publicznie tez).
Ten bieg byl dla mnie wyjatkowo wazny rowniez z innych powodow (o ktorych nie bede tutaj pisac).
Zamknal on pewien rozdzial w moim zyciu i otworzyl kompletnie nowy. To byl czas wspomnien,  nadziei i waznych rozmow z bliskimi mi osobami .
Ta data jest i bedzie dla mnie pewnym symbolem. Symbolem nieograniczenia, nowych mozliwosci i wolnosci.
Tak! zdecydowanie zasluzylam na medal-swoja droga moj pierwszy w biegowej rywalizacji :)



 A teraz pora znalezc sobie kolejny, rownie duzy cel...dziekuje za wszystkie zacisniete kciuki-daly  mi mega moc!Caluje!

sobota, 7 maja 2016







Duńska gościnność....


do Danii zawitało lato. Pogoda przepiękna,wiec zachęca do wszelakiej aktywności na świeżym powietrzu. Tym bardziej, ze 5 maja jest dniem wolnym od pracy i Duńczycy świętują zniesienie niemieckiej okupacji (besættelsen af Danmark 1945).
Tego dnia odbył się  Eventyrløbet, czyli bieg publiczny w którym wzięło udział 20 000 osób.
Oczywiście nie mogło mnie tam zabraknąć :)


Potraktowałam ten bieg jako sprawdzian swojej formy przed półmaratonem a przy okazji tak
 ''po babsku''chciałam sprawdzić strój w którym zamierzam wystartować 14 maja.
Atmosfera była cudowna. Rzeka biegnących ludzi nie miała końca.
Słonce prażyło niemiłosiernie, na szczęście na biegowej trasie ustawione były punkty z woda - i chociaż to było ''tylko'' 10 km organizator zadbał o to byśmy poczuli w mięśniach "ten" dzień.
Ilość i wysokość wzniesień była dość liczna, upał naprawdę spory, wiec przy kolejnej ''górze'' większość biegaczy po prostu szla a nie biegła. Ja ambicjonalnie podeszłam do tematu,  wiec starałam się trzymać tempo, ale po 5 km czułam dość spore zmęczenie a raczej bardziej pragnienie-na szczęście olbrzymi napis VAND (czyli woda) od razu przywrócił mi siły!
ACH  jak cudownie było oblać się lodowatą woda i biec dalej! od razu wróciły siły wiec do mety biegłam już jak na skrzydłach :)

radość po biegu

środa, 27 kwietnia 2016


Konfirmation..czyli jak swietuja Dunczycy



Miniony weekend dla dunczykow byl wyjatkowo wazny, gdyz to wlasnie w te dni odbywaly sie tzw konfirmacje po dunsku konfirmation.
Moje dwie kolezanki z pracy bardzo sumiennie sie do tego dnia przygotowywaly od dlugiego czasu, wiec od samego poczatku bylam na bierzaco.
Wiedzialam (i widzialam na zdjeciach) w co one i ich dzieci beda ubrane, jaki wynajely samochod i restauracje oraz co powiedza na swoim przemowieniu.
W zwiazku z tym postanowilam w skrocie opisac Wam ten wazny dla Dunczykow dzien.
Wiekszosc konfirmacji odbywala sie w piatek (w Wielki Dzien Modlitwy), ktory w Danii jest dniem wolnym od pracy  i oczywiscie wszedzie sa powywieszane dunskie flagi.
Mimo ze, wiekszosc Dunczykow nie jest osobami wierzacymi i na codzien nie chodzi do kosciola to mimo wyszystko dzien przyjecia Ducha Swietego jest tu bardzo hucznie obchodzony.
Konfirmacja to taki odpowiednik pierwszej komunii swietej i bierzmowania z ta roznica, ze nie ma ona charateru sakramentu. Jest to bardziej tradycja niz wydazenie religijne.

Do konfirmacji przystepuje osoba w wieku 14 lat i od tego momentu uwazana jest ona teoretycznie za osobe dorosla. Tu gdzie mieszkam wyjatkowo popularne jest wypozyczanie pieknych, starych samochodow, ktorymi konfirmaci sa przywozeni do kosciola a nastepnie do restauracji.
Na widok jadacego konfirmata inni kierowcy trabia i pozdrawiaja go serdecznie. Mozna smialo powiedziec, ze swietuje cale miasto.

Sama uroczystosc odbywa sie poczatkowo w kosciele. Dziewczynki urbane sa w biale sukienki (na ogol przed kolano), chlopcy w garnitury. Siedza na srodku kosciola w wyznaczonych dla nich miejscach, ktore sa pieknie ozdobione bialymi kwiatami. W wielu kosciolach zamiast lamp pozapalane sa swiece, co daje wyjatkowy klimat.

Ja mialam przyjemnosc uczestniczyc w takiej mszy (w pieknej, starej katerze), ktora swoja droga odprawiala pani pastor. W religii luteranskiej (a ta przewaza w Danii) kobieta pastor jest zupelnie naturalnym zjawiskiem.

Jak juz wspomnialam jest to wielkie wydarzenie zarowno dla samych konfirmatow jak i ich rodzicow.  Obydwie moje kolezanki przezywaly ten dzien od wielu miesiecy, wiec odetchnely z ulga, gdy bylo juz po wszystkim. J

czwartek, 21 kwietnia 2016


 

Codziennosc.....

 

 
Nadal niestety jestem troche odcieta od swiata z powodu braku internetu w domu, ale postanowilam (tak jak obiecalam wczesniej) podzielic sie z Wami moimi ''biegowymi'' postepami.
Musze sie przyznac bez bicia, ze ostatnio w natloku codziennych obowiazkow i spraw do zalatwienia na ''juz'' niestety odpuscilam troche bieganie.
‘’Moj’’ pol maraton zbliza sie olbrzymimi krokami i prawie czuje na plecach jego ‘’oddech’’…a moja regularnosc w treningach niestety mocno kuleje.
Oczywiscie znalazlam juz usprawiedliwienie i winowajcow tego, ze od prawie dwoch tygodni nie biegam regularnie.
 
 O to niektore z nich:
  • nawal obowiazkow w domu
  • nawal obowiazkow w pracy
  • deszcz
  • wiatr
  • zmeczenie
  • bol glowy/brzucha itp.
Moglabym jeszcze dlugo wymieniac, ale przeciez nie o to chodzi bo prawda jest taka, ze jesli czlowiek jest naprawde zmotywowany to znajdzie czas.
Moja forma znow spadla i chociaz juz kilka razy udalo mi sie przebiec 15-16 km to po przerwie zrobienie 10 km w dobrym czasie to mega wyzwanie.

Ciagle jednak jestem dobrej mysli i wierze ze endorfiny, adrenalina i inne hormony mi pomoga w trakcie TEGO dnia :P nie mowiac juz o samej atmosferze i innych biegaczach, ktorzy zagrzewaja do walki jak nikt inny :P